Choć z ust bohaterów nie pada w filmie wiele dowcipów, a reżyser nie sili się na komizm, podczas oglądania "Sezonu na kleszcza" uśmiech niemal nie znika z twarzy. Inicjacyjna opowieść o nastolatku, jego rodzince, młodzieńczej miłości i erotycznych odkryciach to najzabawniejsza niekomedia, jaka w ostatnim czasie trafiła na nasze ekrany (zarówno duże, jak i małe). Derickowi Martiniemu udało się zrobić melancholijny film pozbawiony patosu, nie unurzany w kiczowatych odcieniach sepii, za to subtelny i pełen prostej życiowej prawdy.
Scott (Rory Culkin) ma piętnaście lat i wszystko, czego potrzeba do bycia ofiarą licealnych osiłków. Chudy, pozbawiony sportowych talentów, niegłupi, na dodatek – z bogatej rodziny. Jego ojcu (Alec Baldwin) udało się kilka interesów, dzięki czemu stał się mini-potentatem lokalnego rynku nieruchomości. Z nowojorskiego Queens Scott przeniósł się więc na spokojne przedmieścia, gdzie mieszka wraz z neurotyczną matką (znakomita Jill Hennessy) i ojcem-lowelasem. Gdyby nie kilku szkolnych przygłupów, miałby niezłe życie, nudne, pozbawione zbędnego dramatyzmu, ale całkiem przyjemne. Głównie dzięki Adriannie (Emma Roberts), rok starszej dziewczynie z sąsiedztwa będącej obiektem westchnień i erotycznych fantazji Scotta.
W filmie Martiniego nie dzieje się wiele. Żadnych spektakularnych wolt, fabularnych tąpnięć czy nagłych przyspieszeń. "Sezon na kleszcza" toczy się w leniwym rytmie. Reżyser pozwala nam smakować tej historii, odtworzonego klimatu lat 70-tych, małych-wielkich dramatów. W jego filmie wszystko jest nieefektowne i dzięki temu szalenie prawdziwe. Z niepozornych scen Martini tka opowieść o ludzkich słabościach, o rodzinie, jej problemach, o miłości, odrzuceniu, bólu. Mamy więc nastoletniego wrażliwca, ojca romansującego z matką Adrianny (Cynthia Nixon), zgnębioną i nieszczęśliwą matkę chłopaka oraz zdradzanego bezrobotnego męża (Timothy Hutton). Ich historie łączą się w nostalgiczną opowieść o ludzkich słabościach. U Martiniego każdy ma swoje grzechy, każdy jest na swój sposób ułomny. Amerykański reżyser opowiada o niedoskonałych bohaterach bez poczucia wyższości, nie ocenia, ani nie wyśmiewa filmowych nieszczęśników. Kapitalnie pokazuje natomiast ich śmieszność. "Sezon na kleszcza" uwodzi subtelnym, dyskretnym humorem. Pokazuje doniosłość i powszechność naszych życiowych dramatów.
Martini wie, że prostota jest kluczem do artystycznej prawdy. Nie napina się, nie sili na wielkość. Opowiada historie. I wygrywa. Także dzięki znakomicie dobranej obsadzie. W "Sezonie na kleszcza" próżno szukać jednego castingowego pudła. Alec Baldwin wydaje się stworzony do ról ciut obleśnych niewiernych mężów, Cynthia Nixon znakomicie odnajduje się jako starzejąca się lafirynda, Timothy Hutton dzięki roli złamanego przez życie pięćdziesięciolatka tworzy swą najlepszą od przeszło dwudziestu lat kreację, a bracia Culkinowie (prócz Rory’ego występuje tu także starszy Kieran) mają wiele ekranowego uroku. Wszyscy oni uwiarygodniają tę opowieść o zwykłych ludziach pełnych wad i niepozbawionych piękna. O licealnej miłości, erotycznej inicjacji i życiu banalnym jak każde inne.
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu